Moja droga do rankingu 2000 w szachach korespondencyjnych

Sortuj:
living_on_earth

Witam wszystkich.

Po niecałych 3 latach systematycznego, codziennego wysiłku udało mi się przekroczyć próg 2000 punktów w szachach korespondencyjnych (ranking Daily na chess.com). Poniżej zamieszczam podsumowanie moich zmagań, może komuś się przyda.

Początki i podstawy

W szachy nauczył mnie grać ojciec, gdy miałem pięć lat i z nim rozegrałem większość partii w życiu.
Ojciec był samoukiem, podsunał mi do czytania książki o podstawach szachów takie jak "Szachy dla dzieci cz. 1-3" i "Tajemnice 64 pól",
a później także książki o konkretnych debiutach (których nie przeczytałem) oraz "Wielki mecz" o pojedynku Kasparowa z Karpowem, którą analizowaliśmy pod kątem debiutów.
Nigdy nie należałem do żadnego klubu szachowego, ani nie brałem udziału w turniejach. Do około 35 roku życia grałem tylko okazjonalnie
z ojcem, kolegami ze szkoły i z pracy. Dwa lub trzy razy w życiu próbowałem bardziej zaangażować się w naukę szachów, ale dość szybko się zniechęcałem.

Wydawało mi się, że szachy sprowadzają się do dwóch elementów. Pierwszy to jest wyszukiwanie kombinacji, i tutaj radziłem sobie w całkiem dobrze,
a drugi to zapamiętywanie debiutów, co było męczące. Moje rozumienie było takie, że w szachy ostatecznie wygrywa ten, kto zapamięta dłuższe
linie debiutowe. Ponieważ nie grałem regularnie, debiuty dość szybko uciekały mi z pamięci i stwierdziłem, że dalsze próby poprawy gry nie mają sensu.
Zarzuciłem grę w szachy na następne 8 lat.

Powrót do gry

W 2017, gdy miałem 43 lata, znajomy z pracy zaprosił mnie do partii korespondecyjnej na chess.com. Byłem wtedy chory i nie miałem zbyt dużo obowiązków
na głowie, więc przyjąłem zaproszenie i dość gładko wygrałem. Zauważyłem, że korespondencyjna gra online na chess.com ma swoją specyfikę.
Po pierwsze odpada problem zapamiętywania debiutów, bo chess.com dopuszcza korzystanie z książki debiutowej.
Po drugie grając na telefonie, dużo łatwiej analizuje się ruchy naprzód, bo można przesuwać figury na szachownicy bez konieczności
obciążania wyobraźni. No i po trzecie nie ma presji czasu, ale to jest akurat typowe dla gry korespondencyjnej w ogóle. 
Oczywiście tak zdefiniowana gra dość mocno się różni od szachów, w które grałem dawniej (można się zastanawiać nawet, czy to dalej są szachy :-). Zaciekawiło mnie, jakie umiejętności trzeba mieć, żeby w takich warunkach wygrać.
No bo skoro odpada moja największa zmora, czyli zapamiętywanie debiutów, pozostają tylko umiejętności kombinacyjnego myślenia. Byłem ciekaw,
jak daleko uda mi się zajść w rankingu bez poświęcania szachom życia.

Postępy (1000 - 1750, 9 miesięcy)

Po trzech miesiącach codziennej gry (grałem kilka partii na raz, myślę, że poświęcałem na grę średnio dwie godziny dziennie) przekroczyłem 1500 punktów, koncentrując się głównie na eliminowaniu podstawek.
Po kolejnych siedmiu miesiącach dobiłem do 1750 punktów i w międzyczasie udoskonaliłem trzy elementy:
- kombinacje, tutaj pomogła mi książka "Understanding chess tactics" Martina Weteshnika, która nie tylko opisuje uderzenia taktyczne, ale uczy też, jak wyszukiwać na szachownicy motywy, które do nich prowadzą;  poza tym każdą rozgraną partię analizowałem po zakończeniu pod kątem niezauważonych uderzeń taktycznych,
- aspekt psychologiczny, tzn. żeby nie grać defensywnie przeciwko graczom o wyższym rankingu, i ogólnie nie pozwalać emocjom (czy to pozytywnym, czy negatywnym) wpływać na proces wyboru ruchu (przeczytałem o tym w książce "Szachy: sport, psychologia, filozofia"),
- odkryłem, że w znajdowaniu ruchu pomoga obracanie szachownicy i patrzenie na partię od strony przeciwnika, znów na telefonie jest to proste do realizacji (to na bazie artykułu "Dancing with yourself" IM Silmana).

Pierwsza stagnacja (1750 - 1800, 6 miesiący)

Kolejne cztery miesiące nie przyniosły żadnego wyraźnego postępu. Stałem w miejscu i zastanawiałem się, o co chodzi. Czy przeciwnicy, którzy mnie ogrywali byli inteligentniejsi ode mnie?? Czy też mieli 
jakąś specyficzną wiedzę, której mi brakowało? Najbardziej frustrujące było to, że często nie byłem w stanie znaleźć wyraźnego powodu, dla którego przegrywałem. Próbowałem czytać rożne książki szachowe, ale
niespecjalnie poprawiało to mój ranking. Poza tym z książkami szachowymi jest tak, że łatwo jest je kupić, ale dużo trudniej przerobić. Większość z nich opiera się na analizie konkretnych partii i niekończących się wariantów. Śledzenie tego było bardzo męczące i jednocześnie miałem poczucie, że niewiele z tego dla mnie wynikało, bo cóż z tego, że dowiem się, który ruch był najlepszy w danej pozycji. Nawet gdyby się powtórzyła w mojej grze, to bym tego nie zapamietał. Starałem się więc skanować ksiażki w poszukiwaniu tylko jakiś kluczowych, istotnie nowych informacji, pomijając analizy. Niestety dalej stałem w miejscu. W końcu dotarło do mnie, że żeby zrobić dalszy postęp, muszę zainwestować w trenera. Znalezienie go nie było problemem, wybór był bardzo duży.

Pierwszy coach (1800 - 1850, 2 miesiące)
 
Moim pierwszym coachem szachowym został Aleksandar Randjelovic z Serbii. Miałem z nim godzinną lekcje co tydzień przez trzy miesiące. Nauczył mnie przede wszystkim podstaw strategii szachowej, bo do tego momentu moja wiedza w tym temacie sprowadzała się tylko do tego, żeby centralizować pionki i figury, stawiać wieże na otwartych liniach i wymieniać figury, jeśli ma się przewagę. Od Aleksandara dowiedziałem się o takich nowych dla mnie rzeczach, jak struktury pionkowe, przestrzeń, aktywność figur, utrzymywanie presji oraz metodologia wybierania ruchu (analiza ruchów kandydatów i zadawanie sobie pytania, co dobrego te ruchy wnoszą). Największym zaskoczeniem była dla mnie informacja, że skoczek i goniec nie mają jednkowej wartości :-) Już po miesiącu przebiłem próg 1800. Po kolejnych dwóch 1850.

Druga stagnacja (1850 - 1900, 9 miesięcy)

Przez następne 5 miesięcy mój ranking utrzymywał się na mniej więcej stałym poziomie. Zauważalną zmianę przyniosło mi przerobienie materiałów szkoleniowych GM Igora Smirnova. Ich zaletą była siła i prostota wykładu, dotyczyły głównie specyfiki grania poszczególnymi figurami, tak żeby były aktywne. W ciągu dwóch miesięcy zbliżyłem się do progu 1900, ale nie byłem w stanie go przekroczyć i oczywiście zadawałem sobie pytanie, czego jeszcze nie wiem. Jak zawsze analizowałem zakończone partie i zauważyłem, że robię czasem ruchy, które komputer oznaczał jako niedokładności, a ja nie byłem w stanie wytłumaczyć dlaczego. A skoro nie wiedziałem, nie byłem też w stanie eliminować takich ruchów w przyszłości. Postanowiłem po raz drugi wynająć trenera właśnie dokłanie w takim celu, żeby mi to wyjaśnił. Znalezienie coacha, który chciałby pracować taką metodą nie było jednak tak proste, jakby się wydawało.

Drugi coach (1900 - 1950, 4 miesiące) 

Moim drugim trenerem został IM Mateusz Bobula z Polski. Miałem z nim godzinną lekcję co tydzień przez dziewięć miesięcy, czyli przez cały okres pracy nad przejściem od 1900 do 2000. Dość szybko się okazało, że plan szkolenia oparty tylko na wyjaśnianiu, dlaczego dany ruch jest niedokładnością, nie jest wystarczający. Zgodnie z sugestią Mateusza skoncentrowaliśmy się na dwóch innych elementach: zbudowaniu mojego stałego repertuaru otwarć i poprawie gry środkowej. Jeśli chodzi o pierwszy element, czyli stałe debiuty, chodziło głównie o to, żeby nabierać co raz większego doświadczenia w powtarzalnym zbiorze struktur i wykorzystywać to doświadczenie z każdą następną partią. Konkretne debiuty skutkują konkretnymi strukturami o powtarzalnych elementach strategicznych. Nie trzeba za każdym razem mierzyć się z fundamentalnie nowymi sytuacjami. Jeśli chodzi o grę środkową, Mateusz nauczył mnie metodologii analizy pozycji i tworzenia planu gry. O ile praktykowanie powtarzalnych debiutów było dość proste, o tyle gra środkowa już nie. Zajęło mi kilka miesięcy, żeby załapać, o co chodzi z tą analizą i planem. Błędy jakie w tym obszarze popełniałem na początku, to:
- zawieszanie oceny danego elementu pozycji, na zasadzie "nie wiem" - niewiedza nie prowadzi do żadnych wniosków, czasem lepiej się pomylić w ocenie, niż w ogóle nie ocenić,
- brak planu - lepszy jest jakikolwiek plan nawet błędny niż bezsensowne snucie się po szachownicy.

Ostatnia prosta (1950 - 2000, 5 miesięcy)

Po przekroczeniu 1950 punktów (po czterech miesiącach) do tego wszystkiego doszła jeszcze kwestia poprawy kalkulacji wariantów, która jak dla mnie jest najtrudniejszym elementem w szachach. Powiększyłem też swoją wiedzę o różnych końcówkach. Zacząłem też intensywnie ćwiczyć taktykę w postaci zadań (puzzle na lichess.org), bo wyszło mi z analizy partii, że czasami pomijam rostrzygające kombinacje (zdaje się, że za bardzo skoncentrowałem się na grze pozycyjnej i strategi, podczas gdy dobra taktyka często ma moc rostrzygnięcia partii). W pewnym momencie te wszystkie elementy "kliknęły" i znalazły swoje miejsce. Miałem bardzo przyjemne uczucie, że oto wreszcie zrozumiałem, jak grać w szachy i dalszy postęp nie będzie polegać na dowiadywaniu się czegoś fundamentalnie nowego, ale na szlifowaniu znanych elementów: debiutów, strategii, taktyki i końcówek. Niemniej dobicie do 2000 wcale nie było łatwe. Wygrywałem, przegrywałem, wygrywałem, przegrywałem. Zrezygnowałem z zadań taktycznych, bo poczułem, że już niewiele wnoszą. Cały czas męczyła mnie myśl, żeby znaleźć jeszcze jakąś nową, "super" książkę do nauki. Analizowałem też partie mistrzów w danych debiutach, żeby podpatrzeć jakieś konkretne ruchy-rozwiązania. Na tym samym koncentrowałem się z Mateuszem w analizie moich zakończonych partii. W końcu po lekturze artykułu How I Finally Hit 2000 on Lichess, and Improved my Chess Rating by 200 Points in 16 Days doszedłem do ostatniego wniosku: wiem już wszystko co powinienem wiedzieć, żeby przekroczyć próg 2000, a jedyną rzeczą, na jakiej muszę się w 100% skoncentrować, są rozgrywane partie. I rzeczywiście jeśli popatrzyłem na ostatnio przegrane partie, to wychodziło mi zawsze, że nie przegrywałem przez brak wiedzy, a przez to, że robiłem słabe ruchy w wyniku braku koncentracji. Postanowiłem więc nie odpuszczać i wkładać maksimum wysiłku w wybór każdego ruchu. Po miesiącu takiej gry przekroczyłem 2000 punktów.

Co dalej?

Na dziś nie zamierzam kontynuować gry. Osiągnąłem swój podstawowy cel, bo dowiedziałem się, jak grać w szachy i zrozumiałem, jak to się dzieje, że jedni wygrywają, a drudzy przegrywają. Mam poczucie, że gdybym chciał, byłbym w stanie dobić do 2100. Pytanie tylko po co? Szkoda mi w tym momencie poświęcać czas i energię na dalszy rozwój w tej dziedzinie, bo myślę, że najważniejsze życiowe lekcje już z tej gry wyniosłem, a pieniędzy na tym nie zarobię :-) Dzięki szachom nauczyłem się myśleć jaśniej i precyzyjniej i lepiej podejmować decyzje, nie w oparciu o emocje, ale w wyniku racjonalnej analizy (nazywam to powrotem do szachownicy, niezależnie co się dzieje dookoła i z kim grasz, najważniejsza jest zimna analiza sytuacji na szachownicy). No i oczywiście udowodniłem sobie, że skoncentrowany, systematyczny wysiłek plus gromadzenie wiedzy zawsze w końcu przynoszą rezultaty. 
PanSeba

Dzięki za ten artykuł, za podzielenie się doświadczeniem. Ja stanąłem na 1500 i ani w jedną ani w drugą i będę musiał coś z tym zrobić... 

Piootrek

Człowiek zawsze dąży by być coraz lepszy w tym co robi. Jednak jeżeli u mnie także miałoby to skutkować zaniechaniem dalszej gry, to nie chcę piąć się za szybko w górę. 
Opis jednak ciekawy, zwraca uwagę co się przydaje, na co zwracać uwagę.

YagaBialski

Madrze... moze przyjdzie czas ze wrocisz do szachow... Uklony!

living_on_earth

Hej, Yaga. Wrócę, jak znajdę przekonywujące argumenty za kontynuowaniem inwestowania w szachy 2 godzin mojego cennego czasu dziennie. Bardzo lubię tę grę, ale na dziś takich argumentów nie znajduję.

Piootrek

Krzysztof, ja traktuje szachy jako rozrywkę. Odpoczywam przy nich. 
Jednak może właśnie dlatego jesteśmy na tak różnych poziomach happy.png

living_on_earth

Też dobry powód :-)

Rafal85r

Ciekawy artykuł. Ale nic nie stoi na przeszkodzie by dalej grać dla przyjemności np. partie na czas, powiedzmy 15-minutówki. Nie wiem czy warto zaniechać całkowicie gry. Spadnie twój poziom po dłuższej przerwie i wg. mnie jest to znakomita forma treningu umysłowego i już lepiej zaakceptować swój poziom i grać niż w ogóle nie grać, osiąść na laurach i rdzewieć.